Dyrektor Ptaszyński jakiego pamiętamy  

        ze Zjazdu Pierwszych Absolwentów w 2008 roku

 

                                                                                        15.12.2011



Wprawdzie minęło już kilkanaście dni od śmierci Pana Dyrektora Mariana Ptaszyńskiego, to w dalszym ciągu trudno pozbierać się i poukładać myśli, a usiąść do napisania czegoś o Nim (uważam, że jestem Mu to winien) jest trudno po wielokroć.

Niby mamy świadomość nieuchronnego końca każdego z nas, to jednak w obliczu śmierci kogoś znanego i bliskiego, ta świadomość jakby zakulała – przecież mógł jeszcze żyć, mógł realizować swoje zamierzenia, mógł być z rodziną. I chociaż wiemy o nieuleczalnej chorobie, o trudnej z nią walce, o wielkim cierpieniu Pana Dyrektora, to mimo wszystko żal okrutny i niedowierzanie, że nie ma Go już wśród żywych.

W dniu pogrzebowych uroczystości, na dziedzińcu szkolnym, potem przed kościołem oraz na cmentarzu, do kilkuset osobowego tłumu absolwentów Technikum Leśnego w Miliczu (tych dziadków z pierwszego rocznika stawiło się dwudziestu pięciu) dopiero zaczęła docierać świadomość jakiegoś braku, jakiejś wyrwy w trwaniu tego szkolno milickiego świata.Krzychu Błaszyk powiedział pod kościołem, ze dla nas i dla szkoły skończyła się pewna epoka.Miał rację.Bo mimo, że życie trwa dalej, że szkoła istnieje chociaż zawirowań nie brakuje, to odejście Pana Dyrektora, szczególnie dla nas, kończy ciągłość Technikum, tego z lat naszej w nim bytności, a dzisiejszą szkołą też piękną, ale inną i z problemami na miarę dzisiejszych czasów.Pamiętać Pana Dyrektora można w różny sposób – jedni będą wspominać szczególną dbałość o wygląd wychowanków w szkole i na zewnątrz (wiadomo mundur), inni przysłowiowe już nożyczki, jeszcze inni pamiętają Jego radość i dumę, gdy z podziwem oglądano nas podczas parad czy pochodów. Jeden z kolegów wspominał na ostatnim zjeżdzie bardzo częste, w całkowitej konspiracji, szybkie wyjścia do apteki po dostawę znanych wszystkim tabletek dla Pana Dyrektora – wtedy uważaliśmy to za niewinny nałóg i dyrektorską słabość _ dzisiaj wiemy, że nieświadomie pomagaliśmy w rujnowaniu zdrowia. Powiedział ktoś, a kolega A.Chmara zacytował, że wielkich ludzi poznaje się po wielkich czynach, a mądrych po drobiazgach, które w sumie urastają do rzeczy jeszcze większych i najczęściej bardziej pożytecznych. Myślę, że mówimy o kimś z drugiej części tego powiedzenia.

Pan Dyrektor przyjął na siebie bardzo wielki obowiązek stworzenia od podstaw w starym, częściowo zrujnowanym pałacu, obiekcie całkowicie nieprzystosowanym do pełnienia funkcji, jaką mu przeznaczono, szkoły z internatem o szczególnym profilu. (Czasy były inne, dzisiaj prawdopodobnie wybudowano by nową szkołę, a pałac oddano na hotel z atrakcjami).I zadanie zaczęło być realizowane. Razem z grupą pierwszych nauczycieli, entuzjastów i pionierów, jak powiedział pan Lech Voelkel, oraz z kolejnymi rocznikami młodych ludzi przychodzących do szkoły, zaczęła materializować się wizja Pana Dyrektora i powstawała nowoczesna placówka, gdzie w coraz lepszych warunkach pobierali naukę przyszli leśnicy.

To właśnie z tych czasów pamiętam Pana Dyrektora najbardziej, jako że właśnie wtedy budowano i modernizowano najwięcej, to wówczas powstawały ciągi instalacji grzewczych, elektrycznych,wodociągowych, kanalizacyjnych i wszędzie Jego gospodarska obecnosc nadawala tym robotom jakiegos racjonalnego porzadku.

Nierzadko deficytowych wtedy wykonawców musiał "zbluzgać" dobrym słowem uświadamiając ich , że praca, ktorą wykonują jest na dziesiątki lat a nie tylko na czas do jej odbioru.Do znakomitej części tych robót angażował nas i chociaż wtedy nie bardzo nam się to podobało,to jednak z czasem przekonaliśmy się do nich widząc efekty ułatwiające nam codzienne życie-zresztą nie było alternatywy dla "wolnego" czasu. Wszystko, o czym wspominam, oprócz ogromu pracy wymagało niesamowicie dużych pieniędzy a remont i utrzymanie pałacu to była studnia bez dna. I tu pokazała się wielka determinacja Pana Dyrektora w zdobywaniu (wydzieraniu) funduszy z miejsc zdawałoby się  niemożliwych. Pamiętać należy, że sponsoring był wtedy nieznany. Przy ówczesnym Ministerstwie Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego istniał Departament Kadr i Szkolenia Zawodowego, gdzie Naczelnikiem był pan Tadeusz Rejman lub Retman, który na kolejne wnioski o dofinansowanie Technikum Leśnego w Miliczu, rwał włosy 

i uświadamiał panu Ptaszyńskiemu, że dostał w ciągu roku więcej, niż najstarsze Technikum Leśne w Białowieży w ciągu trzech lat. Dobrze, że Ministrowi Gesingowi zależało na naszej nowej szkole. Kołatanie o fundusze i niesamowita umiejętność ich zdobywania w tych czasach była drugim, po podnoszeniu poziomu nauczania i dbałości o warunki bytowe młodzieży priorytetem Pana Dyrektora.

Przypominam sobie jeszcze jedną ciekawostkę z tego okresu (też dotyczy gotówki).W czasie jakiejś uroczystości (bodajże było to odznaczenie sztandaru), urwał się  z prawdopodobnie nudnej części oficjalnej pan Dominik Ciereszko, ówczesny włodarz powiatu milickiego i poprosił mnie o pokazanie świeżo wybudowanego mostu na Młynówce. Na miejscu wyjaśnił, że musi znać jego położenie, gdyż nasz Dyrektor przekonał go o konieczności budowy a następnie wymusił zapłacenie ze środków powiatu argumentując, że nowy most służył będzie nie tylko uczniom Technikum, ale reszcie miejscowej młodzieży w integrowaniu się. Argument był naciągany, gdyż wszyscy pamiętamy jakie mieliśmy „zażyłości” z miejscowymi na początku naszego pobytu  w Miliczu, jednak most panu Dominikowi bardzo się podobał.Po ukończeniu przez nas nauki i odejściu ze szkoły, kolejne roczniki pomagały Panu Dyrektorowi realizować dalsze prace przy jej rozbudowie i modernizacji z nie mniejszą siłą oraz determinacja.

Nie mieliśmy już bieżących informacji o codziennym życiu szkoły, ale co rusz dochodziły wieści w sprawie nowości w Technikum – zawsze ktoś o nich wiedział i wiadomości rozchodziły się szybko. Szczególnie ci, którzy w szkole bywali lub przez Milicz przejeżdżali donosili a to o nowej elewacji, o domu dla nauczycieli, o nowej kotłowni i budynkach gospodarczych, czy odzyskanej i do szkolnych potrzeb przystosowanej części pałacu dawniej użytkowanej przez O T L. Potem nadeszły opowiadania o remontach części zabytkowych,o całkowitej zmianie otoczenia, i ta najważniejsza, o rozpoczęciu budowy nowego internatu.

Dzisiaj zdajemy sobie sprawę, że tak wielkie zaangażowanie się Pana Dyrektora w sprawy szkoły odbywało się kosztem rodziny i nie było obojętne dla Jego zdrowia, a złe języki złośników oraz zawiść małych ludzi dołowały Go nierzadko.Po latach i przejściu na emeryturę był na bieżąco ze sprawami szkoły, obserwował, czasem doradzał, cieszył się bardzo z osiągnięć i dobrej marki starego Technikum.Pamiętał o wszystkich, poznawał absolwentów z różnych roczników, rozmawiał z nimi o sprawach rodzinnych i problemach w „dorosłym” życiu (mnie po latach z troską zapytał o kłopoty i szczegóły, o których nie wiem skąd wiedział), pytał o najbliższych, interesował się zdrowiem. Z nazwisk pamiętał tych najbardziej zaangażowanych i ich zasługi dla szkoły o czym pięknie opowiadał podczas obecności na ostatnim zjeżdzie absolwentów.             To tam zapowiedział swoją obecność na następnym spotkaniu z okazji pięćdziesięciu lat istnienia Technikum Leśnego w 2013r.

Wielka szkoda.Wszyscy obiecujemy pamiętać o Panu na tym jubileuszu oraz zawsze, gdy o szkole naszej młodości mówić, myśleć i opowiadać będziemy.Kiedyś w przyszłości znów wszyscy spotkamy się na apelu.Szkoda, że nie będzie to zbiórka na dziedzińcu Technikum Leśnego w Miliczu.

 

 Grzegorz Kopytek + cała rzesza absolwentow.




Powered by Website Baker