24 Listopada.2014

Slowami Czarka Ejzerta...

Kilka słów o Heniu                                 

W pierwszej i drugiej klasie Technikum siedziałem w ławce z Konstantym Dmowskim, zwanym przez nas „Kostkiem” , o przezwisku „Ułan” z powodu krzywych nóg.  Po odejściu Kostka i innych kolegów do Technikum Leśnego w Mojej Woli, od trzeciej klasy siedziałem z Heniem Ladrą. Heniu miał przezwisko „Dr Kilder”, które zawdzięczał temu, że opiekował się apteczką pierwszej pomocy. Nosił ją na pochodach 1-majowych.Poza wspólnotą szkolnej ławy łączyła nas przyjaźń i poza klasą. Często wychodziliśmy razem do parku i do miasta, przegadaliśmy też dziesiątki godzin na przeróżne tematy, stojąc w internacie na korytarzu, we wnęce okna. Co prawda na „podryw” chodziłem głównie z Jurkiem Barańskim (miał silny argument w postaci radia tranzystorowego).Chyba to było w czwartej klasie jak wspólnie z Heńkiem wybraliśmy się do lasu na wyprawę alkoholową. Najpierw dokonaliśmy identycznych zakupów, a była to wódka pomarańczówka i pasztet z puszki. Połączenie tych produktów okazało się piorunujące. Niestety nie mieliśmy żadnego pieczywa. Gdzie ta nasza impreza miała miejsce, dokładnie nie pamiętam, ale najpierw jechaliśmy wąskotorówką, a później pieszo do lasu. Wódkę przegryzaliśmy pasztetem, źle się to dla nas skończyło, bo pamiętam, że rzygaliśmy jak koty po tym zestawie. Po wytrzeźwieniu wróciliśmy do internatu. Następstwem tej leśnej biesiady było u mnie, przez długie lata, skuteczne zniechęcenie do konsumpcji wszelkich ciast zawierających skórkę pomarańczową, takich jak keks czy sernik.   Na ostatnim zjeździe Henryka nie było, ale był na zjeździe w 2008 roku i bawił się świetnie. Siedzieliśmy wtedy obok siebie i Henio, pomimo przebytych dwóch zawałów, tęgo popijał. Kiedy go prosiłem aby się oszczędzał ze względu na serce, odpowiadał żebym się nie martwił i nic mu nie będzie. Następnego dnia, jak pamiętamy, stał w drzwiach stołówki i wszystkich serdecznie całował na pożegnanie.  Do dziś  mam parostki kozła, które mi sprezentował w okresie szkoły; wiszą na ścianie i przypominają mi wspólnie spędzone chwile.

Non Omnis Moriar.

                                                             

refleksje Grzegorza Kopytka po smierci Staszka Goreckiego
17.03.2008
Przeglądam dość często miejsce na tej stronie, gdzie można napisać coś od siebie. I chociaż minął już jakiś czas, jak dotąd nie znalazło się [oprócz suchego komunikatu ] żadne wspomnienie o zmarłym niedawno Panu Stanisławie Góreckim . Dlatego zdecydowałem się, chociaż to bardzo trudne, napisać kilka zdań od siebie.
Po uroczystościach, będąc na placu parkingowym koło parku w Miliczu, pośród kilkudziesięciu zbierających się do odjazdu absolwentów, usłyszałem z grupy stosunkowo młodych wychowanków Technikum Leśnego [tak na oko czterdziestolatków] słowa; ‘odszedł dobry człowiek’ i drugiego ‘dla mnie był najlepszy’. Potwierdza się, że najprostsze słowa wyrażają najbardziej szczerą prawdę i prawdziwe uczucia.
Jeden z kapłanów, biorących udział w ceremonii [również wychowanek Pana Stanisława ] nad otwartą mogiłą wspominał Jego dobroć, dobroduszność, wyrozumienie dla młodych, stoicki spokój i wielkie oddanie temu co robił. Kochał zawód, szkołę, lasy, łowiectwo a przede wszystkim tych młodych, których setki opuściło Technikum -również, a może najbardziej, wszystkich swoich wychowanków [ w ciągu 39 lat pracy w szkole był opiekunem kilku roczników ].
Chciałem jeszcze od siebie dwa słowa, nawiązując do tego, wspominanego przez wszystkich spokoju Pana Góreckiego. Tak, był spokojny, ale myślę, że okupował ten spokój olbrzymim wewnętrznym napięciem. Skrywał pod nim wszystkie złe chwile, niesprawiedliwość, przykrości, czasem lekceważenie. Ja sam i myślę, że moi rówieśnicy również, mamy w związku z tym swego rodzaju ‘moralniaka’ . W czasach naszej młodości ‘durnej i chmurnej’ , często zdarzało nam się perfidnie tą Jego dobroć i spokój wykorzystywać. Wiem, że przyznać się do tego, to za mało, ale mając w pamięci również te nasze grzeszki , tym bardziej wspominać będziemy Jego dobroduszność wyrozumiałość.
Jeden z wychowanków młodszego rocznika, mój niegdysiejszy podleśniczy, do dziś pracujący w lasach krotoszyńskich opowiadał mi [wybaczcie dosłowność]; - Pan Górecki jako wychowawca nieraz zbierał joby za nasze wyskoki, tłumaczył i umniejszał wagę przewinień i wstawiał się za nas wszędzie, gdzie tylko możliwe.
Taki właśnie był Pan Stanisław i tak Go pamiętają wszyscy, a tych kilkuset uczestników z wielu rejonów kraju, którzy z potrzeby serca i wielkiego szacunku wzięli udział w ostatniej drodze Wielkiego Wychowawcy tylko potwierdza to, o czym ośmielam się myśleć i o czym mówię;
To był Dobry Człowiek
Takim Go pamiętajmy.
Grzegorz Kopytek


Człowiek żyje tak długo jak długo żyje pamięć o Nim. I choć nie każdy tworzy wielkie dzieła, to każdy tworzy historię. Choćby naszą Technikum Leśnego w Miliczu.          By pamięć ocalić od zapomnienia trzeba sie dzielić z innymi. W dniu 24.02.2009 r. minela I-sza rocznica śmierci Stanisława Góreckiego, który po zmaganiach z ciężką chorobą odszedł do Krainy Wiecznych Łowów. Nauczyciel i wychowawca wielu pokoleń młodych leśników opuszczających mury Technikum Leśnego w Miliczu.          Skromny i etyczny myśliwy, miłośnk przyrody, przyjaciel.Wspominamy Cię drogi nasz nauczycielu i przyjacielu Stanisławie w zadumie, szacunku i refleksji nad przemijaniem doczesności. Niech wiatr grający w konarach drzew lasów milickich, które razem z nami sadziłeś przyniesie Ci odgłos rogu, huk strzelb, psów granie i nasze o Tobie Staszku Wspominanie. Niech Ci knieja którąś tak umiłował, wiecznie szumi nad Twoją mogiłą a św. Hubert poprowadzi w Krainie Wiecznych Łowów.Tą drogą pragnę w imieniu kolegów, byłych pierwszych absolwentów Technikum Leśnego w Miliczu rocznik 1963 - 1968 złożyć rodzinie zmarłego serdeczne wyrazy współczucia. Pamięć o Staszku pozostanie na zawsze wśród nas.

 Adam Adamski

                                                                                  

 Jako prawie równolatkowie, wszyscy zdajemy sobie sprawę z coraz większej szybkości upływającego czasu - dni, tygodnie i lata umykają tak szybko, że strach oglądać się za siebie.Dlatego coraz częściej łapiemy się na wspominaniu minionego czasu, przeżytych sytuacji a przede wszystkim ludzi.

Za kilkanaście dni ( 16.marca) minie już pierwsza rocznica śmierci Pana mgr. Inż. Janusza Kaptura, człowieka spokojnego, skromnego, w jakiejś cichej pokorze wypełniającego swoje nauczycielskie powołanie w naszym milickim Technikum.

Pamiętam to spokojne, leżące na granicy Wielkopolski i Kujaw miasteczko - Trzemeszno, gdzie wraz ze sporą grupą Miliczaków (delegacje ze Szkoły i Nadleśnictwa ), nauczycielami i gromadką byłych absolwentów ( z naszego rocznika również ) żegnaliśmy Pana Kaptura. Smutna, skromna uroczystość, 

rodzina ze zdziwieniem obserwująca tak dużą ilość â€žobcych’’ jej uczestników, którzy zielenią mundurów i myśliwską oprawą (sygnaliści ze szkoły dali popis grając odpowiednie sygnały łowieckie tak w czasie ceremonii kościelnych, jak i potem nad mogiłą zmarłego nauczyciela) nadali szczególny charakter tej ostatniej posłudze, jaką oddaje się człowiekowi zacnemu i dobrze pamiętanemu.

Gdy nad otwartą mogiłą, w obecności małżonki Pana Janusza i wszystkich zebranych żałobników przemówił staruszek, były nauczyciel z Goraja, od kilkudziesięciu lat będący w zażyłej przyjaźni

ze zmarłym, opowiadający historię i szczegóły tejże przyjaźni oraz fragmenty wspaniałego 

i bogatego życiorysu, wówczas zdaliśmy sobie sprawę, że odszedł człowiek dobry, uczciwy i wielki

patriota. Stojąc nad grobem Pana Janusza Kaptura zrozumiałem, że właściwie mało Go znaliśmy. Uczył nas niedługo, bywał z nami czasem na zajęciach praktycznych, niezbyt pamiętam okres Jego wychowawstwa w internacie. Bardziej znaliśmy opowiadania o Nim kolegów z młodszych roczników, których był wychowawcą i nauczycielem większej ilości przedmiotów - pamiętam rozmowę

z Józiem Maślanką bardzo ciepło i z szacunkiem wspominającym wychowawstwo Pana Kaptura

w jego klasie. Najwięcej dowiedzieliśmy się o Panu Januszu od Niego samego na zjeździe absolwentów

w roku 2003. Mamy na taśmie filmowej uwiecznionego, starszego człowieka wspominającego

szczegóły z bogatego życia. To stąd wiemy o czasach młodości w Trzemesznie, okresie studiów

i kolejach pracy zawodowej. Tu wspomina o czasie wojny, swoim zaangażowaniu w walce z reżimami,

o udziale w organizacjach i okresie powojennych zmagań z ówczesną rzeczywistością. Wspominając

pracę nauczycielską w szkołach leśnych, mówił o sobie bardzo skromnie mimo, że tak w Goraju

jak i w Miliczu o tym okresie mówi się z wielkim uznaniem.

Z czasów szkolnych do dzisiaj mam w pamięci parę, przechodzącą dziedzińcem lub aleją przed pałacem na spacerze lub w drodze do kościoła - Pan Janusz w czapce z daszkiem, Pani Paula w dużym, oryginalnym kapeluszu, zawsze bardzo blisko siebie, zawsze zajęci rozmową. Widać było zgodne, godnie starzejące się małżeństwo zajęte sobą, wykonywaną przez siebie pracą, aktywnie biorące udział we wszystkim, co aktualne w tym małym szkolno – milickim środowisku. Pani Paula ciężko chorując przeżyła męża tylko o kilka miesięcy - zmarła 16 listopada 2008r.

Znamy wszyscy zamiłowanie Pana Kaptura do działki - niejeden z nas w czasach „durnych

I chmurnych” kosztował truskawek i innych fruktów na niej uprawianych â€žzapominając” spytać właściciela o pozwolenie.Innym â€žkonikiem” Pana Janusza był jak to się dzisiaj mówi, â€žkultowy garbus” - samochód wiele lat służący Państwu Kapturom we wszelakiego rodzaju rozjazdach, naprawiany w przyszkolnym warsztacie, zawsze zadbany i prawie zawsze na chodzie. Skąd inąd wiem, że po latach pojazd ten odkupił nasz kolega z klasy Marek Górny, użytkował go wiele lat i odsprzedał krewnemu aż w Gdańsku, gdzie prawdopodobnie dożył swoich dni. Najbardziej znana była wszystkim jego pasja pszczelarska, W pasiece spędzał większość wolnego czasu a gruntowna znajomość wszystkich arkanów wiedzy o pszczołach, miodach, barciach I pasiekach, znana była wśród fachowców i członków towarzystwa, do którego należał - pamiętam na pogrzebie sztandar jednej z takich organizacji.

Po latach, solidnie rozbudowaną pasiekę przewiózł do sadu w leśnictwie Zwierzyniec w Cieszkowie,

gdzie leśniczym był, wspomniany wcześniej, od lat nieżyjący nasz kolega z klasy Marek Górny.

To tam właśnie u Marka kilkakrotnie spotkałem się z Panem Kapturem, tam mając więcej czasu rozmawialiśmy o czasach naszego pobytu w szkole (nawet plotkowaliśmy ) i o aktualnościach życia

codziennego. Tam poznałem Go jako ciepłego, życzliwego i doświadczonego człowieka. W czasie

jednego z tych spotkań â€žobdarowałâ€ moich kilkuletnich synów pokaźnymi plastrami miodu, którymi

smyki zajadali się łapczywie nie bacząc na świąteczne odzienia, nad którymi ręce załamała żona,

gdy wróciliśmy do domu. Po śmierci Marka jakoś naturalnie skończyły się te spotkania ...

                                                               

Powered by Website Baker